– Myślisz, że mama będzie na nas zła, Itachi? – mruknął Sasuke, mocniej ściskając jego dłoń.
Zerknął ukradkiem na młodszego brata, a po chwili przybrał surowy wyraz twarzy. Utkwił spojrzenie w ścieżce, którą właśnie podążali i ciężko westchnął.
– Z całą pewnością. Wydaje mi się nawet, że… – urwał, dostrzegłszy, że Sasuke zamarł z przerażoną miną – nie pozwoli nam dzisiaj zjeść deseru.
– O nie, tylko nie deser! – zawołał Sasuke. Zaczął szybko przebierać nogami. – Itachi, szybciej! Jeśli się pospieszymy, na pewno zdążymy na czas! No chodź, chodź!
Itachi parsknął pod nosem. Zawziętość Sasuke niejednokrotnie wydawała mu się nad wyraz urocza. Do wszystkiego podchodził tak poważnie...
– Jeżeli tak bardzo ci zależy, to nie innego widzę wyjścia. Trzymaj się mocno!
W ułamku sekundy sprawnie przerzucił braciszka na plecy. Nabrał rozpędu i wybił się od ziemi.
Sasuke pisnął cicho, a po chwili głośno zachichotał. Mocno objął ramionami jego szyję. W odpowiedzi Itachi uśmiechnął się i zaczął szybko przeskakiwać pomiędzy kolejnymi gałęziami. Zaledwie po kilku chwilach podążali jedną z dróg prowadzących wprost do Konohy.
– Tam, widzę bramę! Szybciej, jeszcze szybciej! – zawołał Sasuke, wskazując palcem przed siebie.
Itachi zeskoczył z gałęzi i miękko wylądował na ziemi. Podrzucił lekko Sasuke, na co ten pisnął.
– Hej, tylko mnie nie upuść!
– Mógłbyś ostatni kawałek trasy pokonać już sam – odpowiedział, choć nie zniżył się, żeby pozwolić bratu zejść. Być może robił źle, rozpieszczając go w ten sposób, ale nic nie mógł na to poradzić. Uśmiech Sasuke był dla niego w jakiś sposób kojący. W przeciwieństwie do niego miał jeszcze w sobie tyle radości, niewinności. Chciał chronić go przed tym tak długo, jak to możliwe. Dawać mu tyle szczęścia ile tylko mógł, bo jeżeli i Sasuke miał doświadczyć w końcu ścieżki prawdziwego ninja...
– Itachi, mówię do ciebie!
Na dźwięk głosu Sasuke potrząsnął głową. Nawet nie zauważył, że dawno przekroczyli bramę wejściową.
– Co się stało?
– Chyba ktoś przyszedł do rodziców… Zobacz, tam!
Gdy podążył wzrokiem w kierunku, który wskazywał Sasuke, rzeczywiście dostrzegł, że przez próg przechodzili shinobi. Nawet z tej odległości rozpoznał ich bez trudu.
Członkowie bocznej gałęzi rodu Hyūga… Miał już okazję przyjrzeć im się bliżej, zaraz po porwaniu dziedziczki klanu. Choć przebywał wtedy na misji z inną drużyną, po rozwiązaniu konfliktu dostał nakaz obserwowania z ukrycia poczynań rodu. Trzeci obawiał się, że klan Hyūga będzie chciał samodzielnie podjąć jakieś kroki, które mogłyby poskutkować napięciami między wioską Chmur a Liściem.
Pamiętał dobrze, jak bardzo był zaskoczony tym, że ofiara członka bocznej gałęzi przeszła w tym klanie bez większej uwagi. Po pogrzebie wszystko wróciło do normy, a ród Hyūga nie szukał zemsty czy nawet zadośćuczynienia...
Zmarszczył brwi i pochylił się, by Sasuke mógł zejść z jego pleców. Ten od razu po dotknięciu stopami ziemi chwycił go mocno za rękę.
– Sasuke… – Chciał zganić brata za jego bojaźliwość, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Jeszcze będzie miał czas, żeby trochę go usamodzielnić. To mogło poczekać.
W ciszy podążali wzdłuż rzędów niemalże identycznie wyglądających domostw. Próbował nie zwracać uwagi na każdy jeden herb klanu, który, czy to wykuty na ścianie, wywieszony w przejściu, a nawet na plecach mijających ich członków rodziny, aż zanadto rzucał się w oczy. Momentami wachlarz podsycający ogień, który w zamyśle miał być piękną alegorią, stawał się ogromnym, czerwonym znakiem ostrzegawczym. Przyćmiewał starannie pielęgnowane przez ciotkę Yuri rabaty z kwiatami, odciągał wzrok od biegających między domostwami dzieci, nawet kotów.
Itachi nie był w stanie wskazać momentu, w którym zaczął patrzeć na symbol swojej rodziny inaczej niż z zachwytem. Nie mógł znaleźć słów na określenie swoich emocji, ale gdy widział dumę w oczach ojca, gdy ten mówił o potędze klanu… W jego głowie pojawiało się wówczas tylko jedno odczucie: niepokój.
Ścisnął mocniej rękę Sasuke i przyspieszył kroku.
– Chodźmy – szepnął. – Powinniśmy się przywitać.
Rozsunął uchylone drzwi wejściowe i od razu przywitał się z dwójką shinobi, którzy stali w salonie. Jednak jego uwagę od razu przykuły dobiegające z tarasu odgłosy. Przez zdobione washi bez problemu rozpoznał kontury ojca, matki, a także innego dorosłego.
Już chciał ruszyć w ich kierunku, ale Sasuke nagle puścił jego dłoń i wyrwał się do przodu.
– Ojcze, ojcze! – zawołał, rozsuwając gwałtownie shōji. – Itachi nauczył mnie dzisiaj…
– Sasuke! – Dopadł do brata w sekundę i chwycił go za rękę. Był gotowy zaciągnąć go z powrotem do salonu, ale w tej samej chwili poczuł na swoich ramionach dłonie ojca.
– Wybacz za zamieszanie, Hiashi. Pozwól, że przedstawię moich synów.
Ojciec, zapewne celowo, starał się ignorować zachowanie Sasuke. Po jego wąsko zaciśniętych ustach domyślał się, że nie był zadowolony. Najpewniej inaczej zaplanował przedstawienie swoich dzieci liderowi klanu Hyūga.
Sasuke szybko stanął tuż koło niego, sztywny jak struna, a spojrzenie utkwił w podłodze i ani myślał unosić głowy.
– Itachi, Sasuke.
Posłusznie pochylił się i szturchnął Sasuke, by ten zrobił to samo. Gdy się wyprostował, od razu podchwycił spojrzenie Hiashiego. Nie wiedział o nim zbyt wiele; tylko tyle, ile był w stanie zaobserwować podczas swojej misji. Hiashi Hyūga nie uchodził za człowieka przyjaznego, a wręcz przeciwnie. Słynął ze swojej surowości, którą niemalże miał wypisaną na twarzy. Wydawał się jednym z tych ludzi, którzy nigdy nie zaszczycali nikogo uśmiechem.
– Znamy się nie od dziś, Fugaku. – Hiashi skrzyżował ramiona na piersi. – Również osiągnięcia twego pierworodnego nie są mi obce. Możemy odpuścić sobie te formalności. Hinata?
Itachi zmarszczył brwi. Dopiero teraz zwrócił uwagę na dziecko, które stało za Hiashim, kurczowo trzymając się jego kimona.
Pod ganiącym spojrzeniem Hiashiego, dziewczynka drgnęła i z ociąganiem stanęła przed nim. Nawet z dzielącej ich odległości był w stanie dostrzec, że drżała, a policzki nabiegły jej krwią. Wówczas poczuł, że ojciec mocniej zacisnął dłonie na jego ramionach.
Coś było nie tak... Od kiedy ojciec zaczął go bardzo szczegółowo wypytywać o przebieg misji i sytuacje między wioskami, które miał okazję na nich obserwować, wiedział, że coś złego wisiało w powietrzu. A teraz to dziecko…
Ponownie utkwił spojrzenie w dziewczynce, która uparcie unikała kontaktu wzrokowego.
– Sasuke. – Ojciec pochylił się nad nimi. – Mógłbyś zabrać Hinatę i pokazać jej nasz ogród? Chciałbym pomówić z Hiashim na osobności.
Sasuke zmarkotniał, ale posłusznie podszedł do dziewczynki. Gdy wyciągnął do niej rękę, ta sapnęła cicho i postawiła kilka kroków w tył.
Itachi obserwował uważnie ojca, który przyklęknął i wyciągnął do niej dłoń. Kompletnie nie rozumiał jego zainteresowania tym dzieckiem.
– Hinata… – powiedział łagodnym głosem. – Muszę porozmawiać o czymś ważnym z Hiashim. Spróbuj pobawić się trochę z Sasuke, dobrze? Obiecuję, że nic ci nie zrobi.
Dziewczynka wpatrywała się w niego niepewnie. Po dłuższej chwili w końcu puściła kimono Hiashiego i nieśmiało podała rękę ojcu. Ten skinął od razu na Sasuke i podał mu dłoń Hinaty. Dzieci z ociąganiem ruszyły w głąb ogrodu.
– Będę ich pilnować, ojcze. – Itachi ukłonił się i już miał ruszać za bratem, ale ojciec ruchem dłoni nakazał mu zostać.
– Jesteś już wystarczająco dojrzały, Itachi. Możesz być obecny przy tej rozmowie, zwłaszcza że będziesz brał udział w naszym porozumieniu.
– Porozumieniu?
Ojciec skinął głową i zwrócił się do Hiashiego:
– Możemy porozmawiać w środku? Mikoto zapewne nakryła już do stołu.
Hiashi jeszcze przez chwilę w ciszy obserwował swoją córkę, która próbowała nadążyć za Sasuke. W końcu westchnął ciężko i bez słowa skierował się do wnętrza, gdzie usiadł przy niskim stole.
Ojciec usiadł naprzeciw niego, a matka od razu podeszła, by napełnić ich czarki.
Itachi wiedział, że nie powinien uczestniczyć w rozmowie na tyle otwarcie, by zasiadać do stołu. Oparł się o ścianę przy progu i obserwował rozmawiające w ogrodzie dzieci. Mógł udawać niezainteresowanego, jednak niecierpliwie czekał na to, kto pierwszy przerwie ciszę.
Hiashi odstawił czarkę na stół.
– Wyjątkowo dobra kolacja. Twoja żona jest świetną gospodynią, Fugaku.
Itachi drgnął. Wydawało mu się, czy wyczuł w tych słowach pewną gorycz?
– W rzeczy samej.
Teraz to ojciec opróżnił swój kieliszek i odstawił go z cichym stukotem.
– Hiashi, wybacz moje wątpliwości, ale nie sprawiasz wrażenia przekonanego tą propozycją. Czy jest coś, czego się obawiasz?
Hiashi prychnął, ale zachował fason. Odłożył pałeczki na stół.
– Nie mam powodów, by się ciebie obawiać, Fugaku.
Itachi zacisnął pięści i odetchnął głęboko. Ten wyzywający, zuchwały ton nie mógł wróżyć niczego dobrego.
– Bardziej martwią mnie możliwe konsekwencje – ciągnął dalej Hiashi. – Gdyby ktoś spoza naszego wąskiego grona dowiedział się i doniósł o tym hokage? Moglibyśmy zostać posądzeni o naprawdę wiele rzeczy; zdradę chociażby, czy nawet dążenie do wojny domowej. Nie mówiąc już o samej czystości krwi! Dbamy o nią od wielu pokoleń, a nagle umyślnie chcemy ją skazić?
– Połączenie tak potężnych kekkei genkai jak sharingan i byakugan z pewnością nie może zostać nazwane skażeniem. To droga do umocnienia naszej pozycji w wiosce, do ocalenia naszych klanów w przypadku kolejnego kryzysu! Musimy myśleć przyszłościowo, Hiashi! Zacznijmy już teraz, póki dzieci są młode, by mogły przywyknąć do tej myśli…
Itachi otworzył szeroko oczy i uważnie wpatrywał się w ojca. Czy on naprawdę tak myślał? Przecież jeszcze jakiś czas temu mówił coś zupełnie innego... Czy to możliwe, że kłamał? Aż tak bardzo zależało mu na zrozumieniu sekretu byakugana?
Hiashi zamknął oczy i odetchnął głęboko. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała pełna napięcia cisza. Ojciec westchnął ciężko.
– Dwa razy w tygodniu – powiedział w końcu Hiashi, wstając od stołu. – Pozwolę wam trenować moją córkę dwa razy w tygodniu. Jeżeli przyniesie to jakiekolwiek rezultaty, być może zezwolę na więcej.
Uważnie obserwował każdy jego krok, gdy kierował się w stronę tarasu. Przed samym wyjściem przystanął.
– To porozumienie ma pozostać tylko między nami. Oby reputacja twojego syna była rzeczywiście tak nieskalana, jak głoszą plotki.
Po tych słowach zawołał córkę i razem skierowali się ku głównej bramie.
Itachi wypuścił drżący oddech dopiero wtedy, kiedy ojciec odszedł od stołu, by stanąć u jego boku. Przez dłuższą chwilę oboje wpatrywali się w uśmiechniętego Sasuke, który machał dziewczynce na pożegnanie.
– Będziesz musiał ją chronić, Itachi. Gdy przyjdzie odpowiedni czas… – Ojciec na chwilę urwał, wpatrując się przed siebie nieobecnym wzrokiem. – Być może zrozumiesz, dlaczego.
***
Ojciec puścił jej rękę, więc od razu stanęła z boku i ukłoniła się nisko. W ciszy liczyła kamyczki rozsypane na ziemi, dopóki nie usłyszała odgłosu zamykanych drzwi. Podniosła głowę i zawiesiła na nich wzrok.
Ojciec był dzisiaj bardziej smutny niż zazwyczaj… Czy to jej wina? Może coś zrobiła źle, gdy byli z wizytą u pana Uchihy? Gdyby zachowywała się lepiej... wtedy ojciec na pewno odezwałby się do niej chociaż raz w drodze powrotnej.
Westchnęła głośno, obserwując obłoczek pary, który wydobył się z jej ust. Chuchnęła jeszcze raz, a później znowu. Było coraz bardziej zimno…
– Co ty robisz?
Pisnęła cicho i wzdrygnęła się. Zerknęła szybko na bramę, przy której stał Neji.
– Ja… – Chciała coś powiedzieć, ale wzrok kuzyna nie pozwalał jej na zebranie myśli. – N-nic.
Serce zabiło jej szybciej, gdy Neji przeskoczył barierkę i ruszył w jej stronę. Mimowolnie zadrżała. Nie wiedziała, co chciał zrobić, ale podczas ostatnich treningów był taki niemiły! Powinna szybko się odsunąć, pójść gdzieś…!
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie wiedziała, czy drżała od chłodu, czy ze strachu. Neji był coraz bliżej. Gdy wyciągnął w jej kierunku rękę, zamknęła oczy i zacisnęła zęby.
Przez chwilę bała się ruszyć choćby o centymetr, a nawet oddychać. Nic jednak nie poczuła, a marzła coraz bardziej, więc w końcu zmusiła otworzyła oczy.
Neji stał tuż przed nią. Patrzył na nią tak, jak już od dawna… jakby bardzo jej nie lubił. Jakby miał jej coś za złe.
Chciała się cofnąć, ale wtedy Neji szybko złapał ją za nadgarstek.
– Zmarzniesz i znowu będziesz chora.
Ruszył przez dziedziniec i stanowczo pociągnął ją za sobą. Nie opierała się. Dreptała za nim pospiesznie, uważając, by nie podeptać dołu kimona. Dlaczego szedł tak szybko?! Jeszcze trochę i zaraz na pewno się przewróci…!
Neji rozsunął drzwi i gestem nakazał jej, żeby weszła do środka. Z ociąganiem przekroczyła próg.
Stała tak chwilę, coraz mocniej zaciskając dłonie na materiale kimona. Chciała w końcu znów porozmawiać z Nejim tak jak dawniej… Dlaczego nie mogła się do tego zmusić? Zawsze gdy chciała już coś powiedzieć… nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Dlaczego? Przecież chciała tylko, żeby było jak dawniej!
Odwróciła się powoli i już otwierała usta, ale Neji zasunął drzwi tuż przed jej nosem.
Patrzyła w ciszy na washi zdobiące fusumę, jakby kuzyn wciąż był po drugiej stronie i miał zaraz otworzyć. Chciała, żeby tak było. Po dłuższej chwili zrozumiała, że to się jednak nie stanie. Zwiesiła głowę i pociągnęła nosem.
– Panienko?
Wyprostowała się gwałtownie, po czym odwróciła w kierunku drzwi. Ciocia Mayako stała w progu, marszcząc brwi. Wyglądała na zmartwioną. Odłożyła na komodę trzymany w dłoni materiał i podeszła bliżej.
– Jesteś bardzo blada – powiedziała ciocia, przykładając dłoń do jej czoła. – Oby to znów nie był objaw choroby… może chciałabyś położyć się dziś wcześniej?
Hinata przytaknęła, ale gdy ciocia wzięła ją za rękę, wciąż stała w miejscu.
– Panienko?
– J-ja… – Przełknęła z trudem ślinę. – Chciałabym jeszcze dzisiaj zobaczyć się z mamą…
Ciocia patrzyła na nią przez chwilę szeroko otwartymi oczami, ale szybko skinęła głową. Uśmiechnęła się delikatnie.
– Oczywiście, panienko. Może zaniesiemy pani Hisanie herbaty? – Westchnęła cicho. – Och! Mam też trochę kwiatów… Niech panienka idzie pierwsza, przyniosę wszystko.
Poczekała, aż odgłosy kroków cioci ucichną. Dopiero wtedy wyszła na korytarz i ruszyła w stronę ostatniego pokoju. Wzięła głęboki wdech, gdy rozsuwała drzwi. Było ciemno… tylko jedna świeczka, stojąca na niskim zataku, dawała nikłe światełko i oświetlała ogromny portret…
Hinata objęła się ramionami, a po chwili podeszła bliżej. Zerknęła na podobiznę mamy i szybko odwróciła wzrok. Wyglądała na tym obrazie tak… ponuro! Taka blada… Wydawała się zupełnie inna od mamy z historyjek, które przed snem opowiadała jej ciocia Mayako.
Pewnie stałaby tak cały czas, gdyby ciocia nie weszła do pokoju.
– Przyniosłam herbatę i kwiaty! – powiedziała wesoło, uśmiechając się. – Nie jestem pewna, jakie pasowałyby najbardziej, więc niech panienka wybierze, który jest najbardziej odpowiedni.
Ciocia bez oporów podeszła do portretu i położyła na zataku kubek parującej herbaty. Po krótkiej modlitwie przykucnęła, żeby wziąć w ręce w wiązankę kwiatów. Popatrzyła na nią wymownie.
Hinata przez chwilę się wahała. Ciocia uczyła ją już symboliki, ale… Przecież nie wiedziała, który kwiat najbardziej spodobałby się mamie! Musiała wybrać pomiędzy kilkoma podobnymi gałązkami, stokrotkami i…
Zawiesiła wzrok na ostatnim kwiatku, schowanym na samym dnie koszyka. Już kiedyś go widziała! Był naprawdę piękny i… wiedziała. Po prostu czuła, że to musiał być ten!
Wyciągnęła rękę, a ciocia od razu podała jej ten, który wskazała.
– Lycoris, tak? Nie spodziewałam się, że akurat ten się panience spodoba… – powiedziała cicho.
Hinata szybko opuściła głowę. Chyba znów zrobiła coś złego… Ciocia często uśmiechała się, gdy mówiła o mamie tak jak teraz, ale znowu… wyglądała na smutną.
– Skąd ta mina, panienko? No już! Pożegnajmy się z panią Hisaną i musimy szybciutko iść spać.
Po tych słowach ciocia wstała. Popchnęła delikatnie Hinatę w kierunku obrazu.
Zrobiła krok, ale nie odważyła się podejść bliżej. Spojrzała na ciocię, która zachęciła ją ruchem głowy, więc w końcu przełamała się. Ułożyła kwiat zaraz obok parującego kubczeka herbaty i złożyła ręce do modlitwy, ale… tym razem nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć mamie.
– Mamo… – Przełknęła z trudem ślinę. – Jestem zdrowa. Dobrze się odżywiam, bo ciocia Mayako bardzo o mnie dba. Byłam dzisiaj na spacerze z tatą… odwiedziliśmy pana Uchihę i bawiłam się z Sasuke, ale... chyba mnie nie polubił. – Westchnęła głęboko. – Nie rozmawiam z Nejim… To znaczy, chciałabym! Naprawdę, ale… chyba się na mnie obraził... Chciałabym, żebyś tu była, mamo. Może wtedy byłabym… – Nie wiedziała, co więcej powiedzieć. Zerknęła po raz ostatni na twarz mamy i ruszyła w stronę cioci Mayako, ale w ostatniej chwili zatrzymała się.
– Dobranoc, mamo.
Gdy były już w sypialni Hinaty, ciocia Mayako zapaliła świeczkę przy łóżku, a po chwili zasłoniła okna. W ciszy pomogła jej zdjąć kimono i ubrać koszulę do snu.
Hinata ułożyła się na futonie, który ciocia od razu zaczęła wygładzać. Czuła, że coś było nie w porządku. Zazwyczaj ciocia zagadywała ją przed snem, opowiadała bajki albo historyjki o mamie. Dzisiaj… nie mówiła prawie nic.
W ciszy patrzyła za nią wzrokiem, gdy krzątała się po pokoju. Gdy podeszła do szafki i wzięła do ręki świecę, ruszyła w stronę drzwi.
Hinata zamarła. Chciała otworzyć usta, powiedzieć coś, cokolwiek! Byleby tylko ciocia została z nią jeszcze chwilę dłużej, żeby się uśmiechnęła! Ale… nie mogła. Co miała powiedzieć? A jeżeli rozzłościła czymś ciocię? Może…
– Słodkich snów, panienko.
Drgnęła, gdy drzwi cicho trzasnęły.
Rozejrzała się po ciemnym pokoju. Nie lubiła ciemności. Nie lubiła być sama. Zwłaszcza, kiedy księżyc świecił tak mocno, że widziała go nawet przez zasłony. Wsunęła głowę pod pościel i w ciszy liczyła oddechy.
Po dłuższej chwili była już bardziej spokojna. Było tak cieplutko! A jutro mogłaby odwiedzić Sasuke… Ziewnęła przeciągle. Tak, jutro powinien być fajny dzie…
Zamarła. Wydawało jej się? Nie. Na pewno to słyszała! Poderwała się szybko z futonu.
– Ciociu!
Drzwi były zamknięte… Słyszałaby kroki na korytarzu, gdyby ciocia wróciła. Więc skąd dobiegał ten dźwięk?
Powinna sprawdzić? To nie pierwszy raz, gdy wydawało jej się, że słyszy… coś. Ale było tak ciemno… Nie, musiała to sprawdzić!
Zacisnęła zęby i poderwała się z posłania. Najciszej jak potrafiła, podeszła do drzwi i powoli je rozsunęła. Korytarz był pusty i ciemny. To nie tutaj. Więc gdzie? Zza okna?
Na paluszkach przeszła po posłaniu. Odgarnęła zasłony i zwolniła blokadę przy oknie. Gdy je rozsunęła, zimny wiatr od razu sprawił, że zadrżała. Wychyliła głowę na zewnątrz, żeby rozejrzeć się po dziedzińcu, ale… Nic. Tutaj też było cicho.
Westchnęła ciężko. Znowu jej się wydawało? Nie, na pewno coś słyszała. Uniosła wzrok na księżyc.
Wiedziała, że to nie był sen! Ta cicha melodyjka, którą już od jakiegoś czasu słyszała… Ale dlaczego dochodziła właśnie z nieba? Może ktoś siedział na dachu?
Przez chwilę się wahała, ale zrezygnowała. Nie powinna w nocy opuszczać pokoju, mogłaby rozgniewać ojca i zmartwić ciocię Mayako.
Przymknęła delikatnie okno, ale nie zasłaniała go. Ułożyła się wygodnie w futonie i przysłuchiwała tym cichym, ładnym dźwiękom. Może to jednak był sen? Może spała? Może ta melodia grała tylko w jej głowie…